Dnia 8 maja 2018 roku w Szkole Podstawowej w Buku doszło do niecodziennego wydarzenia. Pierwszoklasiści spotkali się z autorem przygodowo-podróżniczych książek dla dzieci Łukaszem Wierzbickim. Jego książki to prawdziwe historie opowiedziane w przystępny dla dzieci sposób. Młodzi uczestnicy spotkania odbyli zatem wyprawę śladami
Przez Atlantyk: Antek Królikowski, Maja Hirsch, Natalia Przybysz, Renata Kaczoruk, Piotr „Liroy” Marzec i Zygmunt Miłoszewski znaleźli się na jednym, małym pokładzie jachtu. Nowe show TVN oparte na fińskim formacie już wzbudziło ogromne zainteresowanie – pytanie tylko, czy to przez powiew świeżości w wiosennej ramówce, czy przez postać Antka Królikowskiego? Już po
Samolot RWD-5 BIS, nr rej. SP-AJU, na którym kapitan Stanisław Skarżyński dokonał przelotu przez Atlantyk. (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe) Z Warszawy kapitan wystartował 17 kwietnia i przez Paryż dotarł do Saint Louis, który uznał za najkorzystniejszy punkt do startu. Pierwszą część drogi nad oceanem leciał we mgle.
1998 – jako drugi człowiek na świecie (pierwszym był francuski żeglarz Alain Bombard w 1952 roku) samotnie przepłynął Atlantyk pontonem "Cena strachu", w ramach ekspedycji "Pontonem przez Atlantyk - Atlantyk '98" 2001 - Uczestnik regat Sydney - Hobart na pokładzie jachtu "Sport" (ex-Łódka Bols, ex-Bols Sport)
Aby Twój zwierzak miał najdelikatniejsze wprowadzenie do kajakarstwa, trzymaj kajak w płytkiej wodzie z minimalnymi falami. Pierwsza podróż powinna trwać krótko, np. 10 do 20 minut. Powoli wiosłuj po płytkiej wodzie, a także uważaj na swojego psa, pamiętając, aby nie przytłaczać monga spływem kajakowym.
EPISODE 2 Kolejny etap budowy jachtu. W tej części na Setce pojawiło się 10 wzdłużników. Wpuszczone są we wręgi i wklejone (epidian 5 + pac). Następnie listw
YVEir. Lepiej żyć jeden dzień jako tygrys, niż sto dni jako owca – to motto Aleksandra Doby, 67-latka, który płynie kajakiem przez Atlantyk. Z dnia na dzień jest coraz bliżej brzegów Florydy. Wypłynął z Portugalii 5 października. Niedługo minie zatem jego czwarty miesiąc na oceanie w łupinie kajaka. Nie może z niej wyjść. Początkowo zamierzał pływać trochę w oceanie, by rozruszać stawy i odświeżać się w ten sposób, jednak odstraszył go rekin, którego zobaczył przed planowaną kąpielą. Od tej pory całym jego terytorium jest kajak o długości 7 metrów i szerokości 1 metra. Pan Aleksander bywa jednak i tak zmoczony od stóp do głów, gdy zaleje go fala. Nawet jeśli trwa flauta, czyli cisza morska, i świeci słońce, wilgoć i sól w powietrzu sprawiają wiele niedogodności, w tym choroby skóry, które dokuczają kajakarzowi niemal od początku trwania niezwykłej podróży. Roboty na pokładzie nie brakuje. 8 godzin dziennie wiosłowania połączonego z nawigowaniem, potem odsalanie wody ręczną pompą, po automatyczna zepsuła się już dawno. Odsalanie trwa ok. 2 godzin. Ale dzięki temu ma słodką wodę do picia. W nocy może się „wyciągnąć” w kabinie, w którą wyposażony jest kajak. Miejsca nie ma jednak bardzo wiele, gdyż pomieszczenie to spełnia również funkcję magazynu. W kajaku mieści się także zapas żywności oraz niezbędne urządzenia, z których jednak część, w tym lokalizator SPOT, zepsuła się już dawno. Przez pierwsze 2 miesiące i kilkanaście dni pan Aleksander wysyłał smsy. Sms z 13 października: – Flauta. Żółw przepłynął 15 m ode mnie. Wyjąłem odsalarkę trzeci raz, do testów. Zastąpiłem zawór złączką awaryjną z … długopisu. Prace nad odsalarką zakończone sukcesem: 4 litry wody w ciągu godziny. 12 listopada: – Przez tydzień nie spotkałem żadnego statku, a dziś pojawił się jedną milę ode mnie kuter rybacki. Później, 50 metrów za rufą zauważyłem łeb kaszalota. Płynął obok kilka minut, w pewnym momencie pokazał się cały, z ogonem. 17 listopada: – Rano kilkadziesiąt delfinów baraszkowało obok kajaka. Robiłem zdjęcia nad i pod wodą. Wyprzedził mnie statek, w dużej odległości. Ćma usiadła na kajaku – dzielna. 7 grudnia. – Tragedia na kajaku. W nocy ryba latająca zabiła się przed włazem. Zrobiłem fileta i zjadłem na surowo. Pycha! Noc była spokojna wiatr SW 5, 1013 mb. W dzień wiatr SW do WNW 5-10. Seria burz i deszczy. Kondycja fizyczna i psychiczna OK. 13 grudnia: – Do najbliższej karaibskiej wyspy jest 1250 mil, do Florydy najkrótszą drogą 2200 mil, a Lizbona jest 1850 mil w linii prostej za rufą. 18 grudnia: – Przepływam nad wielkim pasmem górskim: Grzbietem Północnoatlantyckim. Góry są jednak bardzo głęboko pode mną. Zachmurzenie 1/8 Cu. Temperatury: woda 23 stopnie, powietrze 20-30 stopni. Od tamtej pory satelitarny działa połowicznie. Pan Aleksander nie może kontaktować się ze światem, jednak informacje przesyłane do niego przez przyjaciół z lądu docierają – widać to po pozycji kajaka na mapach satelitarnych. Pan Aleksander stosuje się do wysyłanych mu prognoz pogody oraz informacjom o wiatrach i prądach. Dzięki elektronicznym urządzeniom nawigacyjnym można śledzić trasę kajaka. Zdarzyło mu się przypadkowo (było to o godzinie 4 jego czasu, zatem podczas snu) naciśnięcie w ciasnej kabinie przycisku „Help”. Odebrał go amerykański ośrodek ratowniczy. Pojawili się na pomoc Polakowi, jednak ten, zdziwiony ich obecnością, podziękował, ale nie skorzystał z pomocy. Wyjaśnił, że u niego wszystko dobrze, a wezwanie pomocy musiało być przypadkowe. Aleksander Doba, gdy nie pływa akurat kajakiem, mieszka w Policach. Ukończył Politechnikę Poznańską. Pracował w tamtejszych Zakładach Chemicznych. Obecnie jest na emeryturze. Jest żonaty. Ma także dzieci i wnuczki. W jednym z smsów wysłanych z Atlantyku cieszy się z powideł śliwkowych od żony. Wcześniej latał szybowcem, skakał ze spadochronem. Jednak jego największą pasją stały się kajaki. W kajakarstwie górskim zdobył chyba wszystkie możliwe odznaki krajowe i międzynarodowe. Należą do niego liczne rekordy, np. rekord Polski w liczbie kilometrów przepłyniętych kajakiem w jednym roku. Wyniósł on 5125 km. Przepłynął całą Wisłę. Opłynął kajakiem Bałtyk i Bajkał. Wybrał się także za Koło Podbiegunowe – oczywiście kajakiem. Na koncie ma wiele innych kajakowych rekordów. Większości z nich dokonał jako pierwszy. Kajak, którym pan Aleksander płynie przez Atlantyk, nazywa się Olo. Zaprojektował i wykonał go Andrzej Armiński – doświadczony projektant i budowniczy jachtów. Nie jest to pierwszy kajak wykonany przez niego dla Aleksandra Doby. W 2010 roku Andrzej Armiński zaprojektował i zbudował w swojej stoczni kajak, na którym Aleksander Doba po raz pierwszy przepłynął Atlantyk z Afryki do Ameryki Południowej. 26 października 2010 r. wyruszył z Dakaru do Brazylii, gdzie dopłynął 2 lutego 2011 roku. Rejs trwał 99 dni. Jako pierwszy na świecie przepłynął kajakiem przez Atlantyk z kontynentu na kontynent (z Afryki do Ameryki Południowej) wyłącznie dzięki sile mięśni. Wcześniej Atlantyk na kajaku przepłynęły 3 osoby, ale płynęły one na kajakach wspomaganych żaglem, poza tym były to rejsy z wyspy na wyspę, nie zaś – jak w przypadku Aleksandra Doby – z kontynentu na kontynent. Po tym wyczynie wyruszył kajakiem na Amazonkę. Został wówczas napadnięty i obrabowany. Jednak pan Aleksander czuł niedosyt – chciał pokonać Atlantyk w najszerszym miejscu – na trasie z Europy do Ameryki Północnej. Jak tłumaczy Andrzej Armiński, aby zrealizować ten cel, trzeba wybrać odpowiednią porę roku i trasę, by nie wpakować się np. w sezon huraganów. Choć burze nie omijają kajaka. Obecnie pan Aleksander dostał się już w strefę klimatu kontynentalnego znad Ameryki Północnej. Oznacza to, że narażony jest na zimne północne powietrze. – Na skutek północnych wiatrów czasem zamarzają pomarańcze na Florydzie, i te właśnie wiatry teraz zagrażają i jemu – wyjaśnia Andrzej Armiński. „Olo” jest większy niż standardowy kajak, nadal jednak pozostaje tym właśnie środkiem transportu. A sprawia to napęd składający się z 1 wiosła. – Kajak różni się od łodzi wiosłowej tym, że ma 1 wiosło, a łódź 2 oraz dulki ułatwiające wiosłowanie. Praca włożona w napędzanie kajaka jest nieporównywalnie większa – tłumaczy Andrzej Armiński. Kajak Olo zaopatrzony jest w specjalne pałąki, które sprawiają, że nawet w czasie wywrotki wróci do pozycji wyjściowej. Jednak aby go rozpędzić, potrzeba więcej mocy niż w przypadku zwykłego kajaka. W momencie zwodowania w Lizbonie Olo ważył wraz z ładunkiem oraz panem Aleksandrem 550 kg. Gdy dobije do brzegów Florydy będzie znacznie lżejszy – pozbawiony zapasów żywności. Sam kajakarz prawdopodobnie będzie także szczuplejszy o kilka lub kilkanaście kilogramów. Podczas poprzedniej podróży kajakowej przez Atlantyk schudł 14 kg. Jest niesłychanie zdeterminowany i konsekwentny oraz niezwykle odporny na trudy psychiczne i fizyczne. Bywa, że z powodu wiatru kajak cofał się o kilkanaście dni, ale on z wigorem ruszał dalej – mówi Andrzej Armiński poproszony o podanie cech Aleksandra Doby, które umożliwiają mu wyczyn, jakim jest przepłyniecie oceanu kajakiem. – Wielu z nas po 2 godzinach pływania kajakiem marzy o tym, żeby wysiąść, a on spędza w nim całe miesiące, sam. Poza tym, a może przede wszystkim, ważna jest moc. Trzeba wiosłować mimo wszystko. Wyprawa nie była specjalnie nagłaśniana przez media. Na kajaku nie ma logotypów sponsorów. Zarówno kajakarz jak i projektant kajaka, który pokrył koszty jego budowy, nie szukali rozgłosu. Z drugiej strony, nie spotkali się też z większym zainteresowaniem. Zmienia się to nieco teraz, gdy pan Olek jest coraz bliżej celu. Jest też grono wiernych i stałych kibiców, którzy dopingują od początku pana Aleksandra. Widać to po systematycznych wpisach na jego stronie. Mimo że pora roku oraz trasa dobrane zostały tak, by uniknąć silnych wiatrów, prądów i huraganów – bywa, że na skutek tych przeciwności kajak cofa się zamiast płynąć do przodu. Raz w ten sposób pan Aleksander stracił 12 dni. Mimo to jest coraz bliżej celu. – Gdyby warunki były idealne, ale takich nie ma nigdy, jest w stanie dotrzeć do brzegów Florydy w 10 dni. W obecnych warunkach jest to loteria. Być może nastąpi to w ciągu miesiąca – mówi Andrzej Armiński. Autor: Agnieszka Szymaszek Źródło: Onet
Agata Loth-Ignaciuk i Bartłomiej Ignaciuk po raz kolejny sięgnęli do życiorysu niezwykłego Polaka, by stworzyć książkę, pokazującą najmłodszym czytelnikom, że nie ma rzeczy niemożliwych. Poprzednio pokazywaliśmy Wam biografię Marka Kamińskiego ich autorstwa, która zrobiła na nas naprawdę piorunujące wrażenie. Dziś sięgnęliśmy po drugi tytuł z serii „Niezwykłe wyprawy i wyczyny”. Tym razem wraz z Aleksandrem Dobą przepłyniemy Atlantyk. Kajakiem! I to… trzykrotnie! . Zajrzyjcie razem z nami do książki „Doba na Oceanie”. Zapraszamy do recenzji Czytelniczego Podwórka! O ile książka, poświęcona wyprawom Marka Kamińskiego, opowiadała o jego podróży w porządku chronologicznym, o tyle opowieść o Aleksandrze Dobie jest uporządkowana zupełnie inaczej. Owszem, znajdziecie tu rozdziały, będące poniekąd wstępem do dalszej historii. Dzieci przeczytają tam jak wyglądały przygotowaniach do wyprawy przez Atlantyk od pomysłu po wodowanie kajaku. Zobaczą jak niezwykle trudne jest kompletowanie ekwipunku, który z jednej strony musi zmieścić się do niewielkiego kajaku, z drugiej zaś musi zawierać wszystkie niezbędne sprzęty, pozwalające przetrwać w dość specyficznych warunkach. Jakie pożywienie zabrał ze sobą Olek? Po co były mu ręczne odsalarki, skoro zabrał elektryczną? I dlaczego po drodze okazało się, że wziął za mało baterii AA? Jeśli przed urlopem wydaje się Wam, że pakowanie bagażu przypomina misję specjalną, to ta książka wyprowadzi Was z błędu 😉! Gdy Aleksander Doba w Olo, swoim kajaku, zaczął samotnie przemierzać Atlantyk, rozpoczynając I Transantlantycką Wyprawę Kajakową, książka zmienia sposób prezentacji treści. Od teraz poszczególne wyprawy będą się przenikać, by pokazać dzieciom w sposób najbardziej ciekawy i atrakcyjny trudy, uroki i fenomen przygód Olka. Najpierw przeczytacie o niezwykłych spotkaniach, które sprawiały, że odważny Polak zawsze mógł liczyć na towarzystwo. Przyjrzycie się chwilom grozy, gdy ogromny kontenerowiec niemal stratował polskiego podróżnika. Poznacie delfiny-łobuzy, które narobiły hałasu w środku nocy oraz rekina, od którego Aleksander Doba odganiał się…wiosłem! W dalszej części zobaczycie, jak wyglądała codzienność podczas każdej w transatlantyckich podróży. Jak parzy się kawę środkowoatlantycką? Czym jest latające sushi? I dlaczego fale wcale nie kołysały Olka do snu? O tym przeczytacie właśnie w książce „Doba na Oceanie”! Przyznam, że do gustu najbardziej przypadły mi końcowe rozdziały. Dlaczego? Trzymają one czytelnika w napięciu, które roście z każdą kolejną stroną! To właśnie tu przeczytacie o tym, jak wielkim żywiołem jest woda. Dlaczego w czasie burzy Aleksander Doba mógł walczyć z falami, a podczas sztormu zmuszony był poddać się i schować w kokpicie? I jakie ulepszenie wprowadził, by w dalszej wyprawie móc kontrolować kurs nawet w czasie ogromnej wichury? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie właśnie w tej części tekstu. Jeśli jednak myślicie, że wiatry, sztormy i nieprzyjazne prądy były jedynymi przeciwnikami podróżnika, to jesteście w błędzie! Przyznam, że do tej pory myślałam, że tylko mi zdarzają się dziwne wypadki i awarie, które są wręcz niemożliwe z punktu widzenia rachunku prawdopodobieństwa. Jednak historia Olka i pewnej odsalarki pokazała mi, że powinnam uważać się za szczęściarę! „Doba na Oceanie. Jak przepłynąć Atlantyk kajakiem” to fenomenalna książka, która nie tylko pokazuje niezwykłe losy niezwykłego człowieka, ale także jest świetnym przykładem tego, że każdy z nas może spełniać swoje marzenia! W tej biograficznej opowieści znajdziecie wiele najciekawszych faktów z wszystkich wypraw transatlantyckich Aleksandra Doby. Dowiecie się jak działają różne sprzęty, które podróżnik musiał ze sobą zabrać. Poznacie nawet technologiczne szczegóły, które uczyniły jego kajak niezatapialnym. Przeczytacie o najbardziej zabawnych oraz tych najtrudniejszych momentach podróży przez Atlantyk. A wszystko to zostanie przedstawiony w niezwykle interesujący, lekki i jakże wciągający sposób. Całości zaś będą towarzyszyć proste, a jednocześnie jakże wymowne ilustracje. Muszę przyznać, że o przygodach Olka czytałam z ogromną przyjemnością i dużym zainteresowaniem. Jest to cudowna opowieść o sile spokoju i wytrwałości, pokazująca, że zawsze jest jakieś wyjście z opresji, nawet gdy jest się maleńkim człowiekiem na środku wielkiego Oceanu! Polecam książkę „Doba na Ocenie. Jak przepłynąć Atlantyk kajakiem” małym i dużym. Po tę opowieść możecie sięgać już z 6. latkami, ale gwarantuję, że będzie ona świetną rozrywką nawet dla dorosłych czytelników. Metryczka: autor – Agata Loth-Ignaciukilustrator – Bartłomiej IgnaciukWydawnictwo Druganoga Link do strony wydawnictwa: Zerknijcie także tu: Marek Kamiński. Jak zdobyć bieguny Ziemi… w rok – recenzja Zapraszamy na Czytelnicze Podwórko! Znajdziesz nas również na Facebooku!
Kategorie: podróżeśmierćAfrykaPolskawspinaczkaKilimandżarogóryŹródło: Facebook (Aleksander Doba) 22 lutego zmarł Aleksander Doba. Rodzina słynnego podróżnika, poinformowała o tym za pośrednictwem dedykowanej mu strony na Facebooku. Słynny Polak, który trzykrotnie przepłynął ocean Atlantycki, wyłącznie dzięki sile własnych mieśni, stracił życie podczas zdobywania afrykańskiego szczytu Kilimandżaro. Dorobek 74 letniego Aleksandra Doby, znanego także jako "turysta roku 2015" magazynu Discovery, może z łatwością zawstydzić nie jednego sportowca. Jego największym wyczynem było samotne przepłynięcie kajakiem Oceanu Atlantyckiego z jednego kontynentu na drugi, korzystając tylko z siły mięśni. Dokonał on tego trzykrotnie, przy czym po raz pierwszy w 2010 roku, a po raz ostatni w połowie 2017 roku, gdy miał 71 lat. Kajak „Olo”, na którym Aleksander Doba przepłynął Atlantyk Wielokrotnie przepłynął on również całe morze Bałtyckie, jezioro Bajkał oraz podjął się przepłynięcia Amazonki. W 2000 roku w ciągu 101 dni, przebył samotnie blisko 5369 kilometrów z Polic do Narwiku, podczas wyprawy "Kajakiem za Koło Podbiegunowe Północne z Polic do Narwiku". Był to człowiek, który żył pełną piersią i zgodnie ze słowami swoich fanów "zarażał entuzjazmem" gdziekolwiek się znalazł. Informacja o śmierci polskiego podróżnika, przychodzi zaledwie 8 dni po jego ostatnim wpisie, na stronie facebooka gdzie informował o dotarciu do Afryki. Póki co, nie podano szczegółów dotyczących okoliczności jego śmierci. Pewnym jest natomiast to, że Polska straciła właśnie kolejnego wielkiego człowieka. Komentarze pojawiające się pod postem, który informował o jego śmierci, dowodzą najlepiej iż Doba, był szczerym, otwartym i najzwyczajniej w świecie dobrym człowiekiem, którego będzie brakować bardzo wielu ludziom. Ocena: 3561 odsłon
Szczepan Radzki: Skąd wziął się pomysł przepłynięcia Oceanu Atlantyckiego w kajaku? Aleksander Doba: – Mam pasję poznawania świata, którą zawdzięczam rodzicom. Byłem bardzo aktywny w turystyce pieszej, górskiej, nizinnej, szybownictwie, jeździe na rowerze. W kajaki „wpadłem” 34 lata temu, czyli jak miałem dokładnie 34 lata. Okazało się, że mi się spodobało. Uczyłem się, zdobywałem coraz lepsze umiejętności, pływałem po coraz to nowych rzekach. Kiedyś nie wolno było pływać po morzu, a ja wypływałem nielegalnie, tłumaczyłem się i opowiadałem różne głupoty jak mnie złapali. Jak tylko zmieniły się przepisy jako pierwszy wypłynąłem na Bałtyk i przepłynąłem całą granicę. Chciałem poznawać coraz to nowe miejsca. Pływałem po różnych morzach i w końcu zacząłem zastanawiać się nad Oceanem Atlantyckim. Ma Pan specjalny kajak, który został zbudowany pod wyprawy przez Atlantyk. Aleksander Doba: – Tak. Musiałem się zastanowić nad tym, jak taki kajak ma wyglądać. Ze szkicem udałem się do jednej ze stoczni w Szczecinie gdzie buduje się jachty. W tej samej technologii i z tych samych materiałów został zbudowany mój kajak. Musiał przede wszystkim spełniać jedną nadrzędną i przyświecającą nam rzecz – musiał dać mi pewność bezpiecznego przepłynięcia oceanu. Mój kajak ma dwie specjalne właściwości. Po pierwsze jest niezatapialny, ma kilka komór wypornościowych wypełnionych materiałem lekkim, nienasiąkliwym wodą. Gdyby pootwierać wszystkie komory bagażowe, wyjąć ze środka prowiant, bagaże i zalać wodą oraz zanurzyć kajak, to on musiał wypłynąć. Duga właściwość, to uniemożliwienie pływania do góry dnem. Gdyby więc fale obróciły go do góry nogami, sam musiał wstawać do pierwotnego położenia. Mówi Pan sam o sobie, że jest turystą, a to chyba nie jest turystyka dla wszystkich, bo chodzenie po górach, czy spływy kajakowe po rzekach, to jedna sprawa, ale przepłynięcie Oceanu Atlantyckiego wykracza chyba nawet poza granice sportu ekstremalnego. Aleksander Doba: – Mógłbym powiedzieć, że to czysta przyjemność, ale takie wyprawy faktycznie nie są do polecania. Chcąc płynąć przez ocean trzeba spełnić kilka warunków, bo jednak czeka na nas sporo niebezpieczeństw. Polecam za to turystykę kajakową, bo to wspaniała rzecz. No właśnie, w okolicach Trójkąta Bermudzkiego miał Pan chyba sporo problemów. Aleksander Doba: – Błądziłem. W Trójkącie Bermudzkim trafiłem na pułapkę wiatrową, przez 40 dni pałętałem się na małym obszarze i nie mogłem się z tego wyrwać, bo wiatry miałem za silne dla mnie i wiejące w przeciwnym kierunku niż ja chciałem płynąć. Kajak był wielki i ciężki, miałem w nim przecież żywność na pół roku i po prostu nie dawałem rady. I w końcu coś nie wytrzymało. Czyli wiatr? Aleksander Doba: – Nie (śmiech). Urwał mi się ster. Udało mi się dotrzeć na Bermudy i tam naprawić kajak. I to było coś niewiarygodnego, bo mój przyjaciel z USA mówił, że po 142 dniach na otwartym Oceanie, po naprawie, ja dalej chciałem wsiąść w kajak i dopłynąć do USA. Floryda, gdzie miałem dopłynąć, jest bardzo blisko od Bermudów. Jak miałem przerwać wyprawę? Miałem cel, a przymusowy przystanek tego nie zmienił. W sumie był Pan na otwartym Oceanie 167 dni. Jak samotny się Pan czuł? Czy w ogóle odczuwał Pan samotność? Aleksander Doba: – W pewnym sensie można się czuć samotnym, bo do najbliższego człowieka dzieli mnie kilka tysięcy kilometrów. Ale ja nie miałem takich uczuć. Byłem wyposażony w dwa telefony satelitarne, mogłem rozmawiać, mogłem wysłać lub przeczytać sms’a od moich przyjaciół, którzy dodawali mi energii i otuchy. Do tego czułem obecność tych ludzi, którzy jeszcze przed rozpoczęciem wyprawy wspierali mnie i trzymali za mnie kciuki. To napędzało mnie przez cały czas, wiara moja, tych ludzi i nie pozwalało myśleć negatywnie. Walczy Pan obecnie o tytuł podróżnika roku National Georgaphic. Jako pierwszy Polak dostał Pan nominację, co to dla Pana oznacza? Aleksander Doba: – Jestem dumny z samej nominacji. Znalezienie się w tej dziesiątce, to prawdziwy prestiż i niezwykłe wyróżnienie. Gdybym został podróżnikiem roku, to naprawdę byłoby coś wielkiego i oznaczało, że Polak potrafi, a rodacy umieją go wesprzeć. Choć w moim przypadku też jest tak, że wspiera mnie wiele osób w USA. Mam nadzieję, że teraz również zakończę sukcesem. W plebiscycie National Geographic można głosować codziennie na stronie która przenosi od razu do strony głosowania.
O Aleksandrze Dobie po raz pierwszy usłyszałem kilka lat temu, gdy internet obiegła wiadomość, że pewien sześćdziesięciokilkuletni pan z Polski po raz drugi samotnie pokonuje kajakiem Atlantyk. W ostatnim czasie dokonał tego ponownie, w dodatku znacznie trudniejszym, północnym szlakiem. Miałem przyjemność uczestniczyć w spotkaniu z tym wybitnym podróżnikiem, które promowało nadchodzący film Happy Olo – pogodna ballada o Olku Dobie. 8109 kilometrów, 2640 godzin spędzonych na oceanie, 550 wypitych kaw i 11 zrzuconych kilogramów – to kilka najciekawszych statystyk podsumowujących wyprawę zakończoną 3 września 2017 roku. Trasa trzeciej transatlantyckiej przeprawy prowadziła z Barnegat Light w amerykańskim stanie New Jersey do portu La Conquent we Francji i stanowiła powtórkę nieudanego, ubiegłorocznego rejsu, który zakończył się przedwcześnie ze względu na problemy techniczne. Tym razem również nie obyło się bez trudności, z których największymi były liczne sztormy napotkane na oceanie, wiatr utrudniający dostanie się na upragniony prąd morski Golfsztrom, a także uszkodzony ster siedmiometrowego kajaku, którego naprawa była możliwa tylko dzięki pomocy przepływającego nieopodal statku. Jednak pomimo przeciwności losu wyprawę udało się dokończyć, a Aleksander Doba zgodnie z planem na kilka dni przed swoimi 71. urodzinami stanął na suchym lądzie kontynentalej Europy. Chociaż trzecia wyprawa od początku określana była jako znacznie trudniejsza od poprzednich, to warto w tym miejscu przypomnieć także te wcześniejsze. W pierwszym przypadku trasa prowadziła z położonego w zachodniej Afryce Senegalu do Acarau w Brazylii (5350 kilometrów, 99 dni), w drugim – z Lizbony na Florydę (12 427 kilometrów, 167 dni). Osiągnięcia te pozwoliły przybliżyć postać popularnego “Ola” szerszej publiczności, a także zdobyć tytuł Podróżnika Roku 2015 amerykańskiego magazynu National Geographic. Dziś jego poczynania śledzą w internecie dziesiątki tysięcy ludzi, co było dla mnie bardzo widoczne, gdy obserwowałem postępy najnowszej wyprawy na Facebooku. Regularne aktualizacje statusu podróży, a także zdjęcia i mapy publikowane przez zespół „Olka” pozwalały dokładniej zrozumieć skalę tego przedsięwzięcia. Fakt ten zwraca uwagę na często pomijany aspekt podróżniczej działalności Doby, czyli niezwykle solidne i długotrwałe przygotowania jego wypraw, w które zaangażowany jest sztab ludzi i bez których końcowy sukces nie byłby możliwy. Każdorazowe wyruszenie na otwarty ocean wymaga bowiem setek porcji specjalnie przygotowanego jedzenia, precyzyjnych danych nawigacyjnych i meteorologicznych, a także szeregu instrumentów i urządzeń pozwalających na przetrwanie samotnego, kilkumiesięcznego rejsu. Sukces trzeciej i ostatniej transatlantyckiej wyprawy Doby stanowił idealne tło dla produkowanego od kilku lat filmu ukazującego jego doświadczenia. Fabularyzowany dokument „Happy Olo – pogodna ballada o Olku Dobie” zadebiutuje w wybranych kinach już 29 września 2017 roku i jak zapowiadają jego twórcy – zobrazuje niesamowitą historię, która zainspiruje widzów w każdym wieku. Zdjęcia z wyprawy: Joanna Konefał-Pycior, Robert Krawczyk
polak na kajaku przez atlantyk